Źródło: Mirosław Wójcik
20 Oct 2016 10:36
tagi:
MB Race, Gomola Trans Airco
To będzie długi artykuł, ponieważ długi jest wyścig, w którym braliśmy udział.
Megeve, mała miejscowość we Francji znana jest bardziej jako kurort narciarski, jednak na początku lipca staje się prawdziwą kolebką kolarstwa górskiego. W dniach 1-3 lipca u podnóża Mont Blanc, świat należał do kolarzy MTB. Organizatorem wydarzenia jest stowarzyszenie non profit, które chce promować swój region u podnóża Mt Blanc w Alpach francuskich.
Podczas trzech dni rywalizacji swoją dyspozycję można było zweryfikować na kilku dystansach, oraz w różnych odmianach kolarstwa górskiego (MTB ULTRA/MTB CLASSIC/ENDURO/e-BIKE/TANDEM/MB FTT – terenowe wózki inwalidzkie). Impreza była skierowana dosłownie do wszystkich i tylko od ciebie zależało jak długo chcesz podziwiać/cierpieć na przepięknych alpejskich trasach.
Do wyścigu namówił mnie znany (nie tylko na śląsku) ultras MTB, który z niejednego kolarskiego bufetu żele spożywał – Tomasz Sodowski. Jak się domyślacie nie przejechaliśmy pół Europy, żeby wystartować na dystansie 30km. Poszliśmy po całości wybierając dystans MB Ultra, który wg organizatorów miał liczyć 140km oraz 7000m w górę. W tym roku wyścig ten zaliczany był do Pucharu Świata i reklamowany był jako „najdłuższy ze wszystkich w Pucharze Świata”. Patrząc na te liczby nie mogłem się z tym nie zgodzić i w dniu zapisów nie byłem do końca świadomy jak smakują dwa ciężkie etapy u GG zrobione w jednym dniu. Formuła wyścigu zakłada jedno wpisowe w kwocie 58€ za start w wyścigu ultra, który podzielony jest na 3 dystanse: 70km (3500m+), 100km (5000m+), 140km (7000m+).
Wyboru dystansu uczestnicy dokonują na trasie wyścigu. Nie mieszcząc się w limicie czasowym, zawodnik zostaje klasyfikowany na krótszym dystansie. Limity w naszych warunkach pogodowych były dość wyśrubowane. Na starcie pojawiło się „aż” trzech Polaków, w tym zaprzyjaźniony Sebastian Szarkowicz, na co dzień ugniatający ścieżki w „słonecznej” Irlandii.
Rejestracja online jest dość prosta, choć kilka informacji nie do końca było objaśnionych w języku angielskim. Odbiór pakietów dzień przed startem odbył się bez problemów i kolejek.
Start o 6:00 nieco komplikuje sprawę, ale emocje i adrenalina działają lepiej niż kawa, więc bez problemu i z otwartymi oczami ogarniamy przedstartowy chaos.
3...2...1... START!
Jest grzecznie, bezpiecznie i nikt nie ciśnie od kreski, tak jak na naszych niektórych ścigach. Lokalesi doskonale wiedzą, że nie warto się podpalać – będzie co jechać. Po kilku asfaltowych kilometrach od razu wbijamy na podjazd, który delikatnie rozciąga stawkę. Jest nas dużo i wcale nie czuć, że rywali ubywa. Pierwszy podjazd pokazuje już, że lekko nie będzie bo ścieżki są strome, wąskie, śliskie i niebezpieczne.
Zaczyna padać, później zaczyna lać, grzmieć a my jesteśmy prawie na 1800m – robi się ciepło pomimo przeszywającego chłodu, bo rower to też klatka Faradaya, tyle że w połowie :)
Jest naprawdę ciężko, dużo błota, technicznych sekcji, singli, zmian nawierzchni od szutru po glinę na garnki, która nie chce odpaść z kół. Asfaltu jest bardzo mało i tyle żeby się zebrać do kolejnych sekcji MTB. Na technicznych sekcjach jesteśmy szybsi, więc wyprzedzamy kogo tylko się da, mając przy tym sporo zabawy.
Pierwsze 70km mija jak zwykłe giga, a bufet w Megeve z licznie zebraną publicznością dodaje mocy na kolejną część dystansu ULTRA czyli 30km i 1500m+. W tym miejscu zaczynają się schody z odżywianiem. Mój organizm przestaje tolerować zwykle przyjmowane maratonowe jedzenie. Żele/batony/morele/banany wychodzą mi bokiem i dojeżdżając do setnego kilometra mam serdecznie dość. Przemoczony, zziębnięty i na oparach mocy, wkładam do ust na siłę ser/słoną kiełbasę/suszone owoce i zapijam colą. Mix prześwietny. Tak sobie teraz myślę, że gdybym miał wtedy bułkę ze schabowym, to wyścig ukończyłbym godzinę szybciej z uśmiechem na gębie.
Na bufetach Tomek motywuje mnie do dalszej walki, wiem że nogi są ok, ale paliwo które powinno je napędzać jest na wyczerpaniu. Na bufecie w Combloux, mam ochotę się wycofać, bo nie ma z czego jechać. Masę energii tracę ze względu na niską temperaturę, na kręcenie nie zostaje już nic. Siłom i godnościom osobistom (pisownia oryginalna) decyduję się jednak na kontynuację. Tomek mi odjeżdża, ponieważ jego napęd pracuje już tylko na blacie i podjazdy musi robić nieco szybciej – na stojąco! Kuń jakiś czy co? Ja przepycham na oparach ostatnie 40km i 2000m+ i z dystansem 148km i 7027m+ wjeżdżam na metę. Głośny aplauz publiczności, medal, koszulka i wielka satysfakcja, że ukończyłem.
Największym hałasem zostali nagrodzeni... ostatni finiszerzy na dystansie MB ULTRA 140, którzy zmieścili się w limicie czasowym. Niestety nasz kolega Sebastian ze względu na problemy techniczne zakończył rywalizację na dystansie MB ULTRA 100. W takich warunkach to i tak wyczyn.
Podsumowując, trasa oznaczona wzorowo, nie można było się zgubić pomimo mgły i niskiego pułapu chmur w górnych partiach. Super kibice, a mieszkańcy przez których posesje przejeżdżaliśmy, mocno żyli tym wyścigiem. Ludzie, którzy w żółwim tempie zjeżdżali samochodami w dół mijając się z kolarzami nie rzucali epitetami, lecz kibicowali każdemu kolarzowi. Byłem pod wrażeniem pana, który na specjalnym stojaku operował kilkunastoma dużymi dzwonkami krów alpejskich robiąc MEGA hałas – sam oczywiście miał słuchawki na uszach :) Bufety mogły być nieco bogatsze np. w kotlety schabowe :) ale obsługa miła i super pomocna.
Polecam ten wyścig każdemu, kto chce się sprawdzić w długim, technicznym i ciężkim terenie a przy odrobinie szczęścia do pogody, będzie też mógł nacieszyć oko.
P.s. Ciekawostka z jednego z bufetów, na który wpadamy razem z Tomkiem:
Pani z obsługi zastanawia się wspólnie z koleżankami z jakiego kraju przybywamy, bo porozumiewamy się egzotycznym językiem – na to jej starsza koleżanka wsłuchując się w nasze szsz...śśśś...ćććć odpowiada: JUGOSŁAWIA! :)
Wyniki:
Vincent ARNAUD (1 open/1 kat) Czas: 09:48:49
.
.
Tomasz Sodowski (53 open/27 kat) Czas 13:46:02
Mirosław Wójcik (57 open/28 kat) Czas: 13:53:12
Wizualizacja trasy wyścigu