Źródło: Jacek Sufin
11 Apr 2012 22:36
tagi:
kask, bezpieczeństwo, wypadek, nie jeżdżę bez kasku, crash helmet, never without helmet, jeżdżę w kasku, i'm ride with helmet
Było to podczas edycji jednego z większych cykli rodzimych maratonów. Start, czternaście kilometrów podjazdu i pierwszy zjazd. Łatwy, szeroki szuter, żadnych trudności technicznych. Stawka nie była jeszcze dobrze rozciągnięta. Na zjeździe wyprzedzałem i byłem wyprzedzany. W pewnej chwili, będąc w roli wyprzedzającego, nie zachowałem wystarczającej ostrożności i… to wszystko, co wówczas zapamiętałem. W sensowną całość zaczęło się to układać dopiero, gdy pojawiły się w mej świadomości jakieś bardzo nieostre obrazy, oraz na podstawie opowieści świadków zdarzenia.
Po poskładaniu wszystkich części tej układanki, wyłania się mniej więcej taki przebieg wydarzeń…
Podczas wyprzedzania zaczepiłem rogiem swojego Scotta o róg innego Scotta, którego dosiadał bardzo młody zawodnik. Wówczas obaj zrobiliśmy piękne, wręcz podręcznikowe fikołki. Najgorszym w skutkach efektem była złamana ręka młodszego kolegi. Ja w ostatniej fazie lotu uderzyłem głową w pokaźny i ostry (jak się później okazało) głaz. To wtedy straciłem przytomność. Prędkość na tym zjeździe oscylowała w granicach 40 km/h.
Gdy wróciła mi świadomość, zobaczyłem nad sobą przerażoną twarz Moniki, kumpeli z teamu. Pytała, czy wszystko porządku, a ja odpowiedziałem, że chyba złamałem kręgosłup. Jako, że Monika jest wziętą fizjoterapeutką, to od razu zobaczyła mnie w roli swojego pacjenta przez wiele lat… strach w Jej oczach jakby się wówczas spotęgował. Oczywiście kręgosłup był cały, a moje słowa były efektem uderzenia, utraty przytomności i powolnego powrotu do świata żywych.
Inni zawodnicy pomogli się nam pozbierać, zabezpieczyli rowery i ostrzegali kolejnych nadjeżdżających ścigantów. Kolegę ze złamaną ręką zabrali ratownicy, mnie także chcieli, ale się uparłem i pojechałem dalej. Nie było to specjalnie mądre z mojej strony, ale... pewnie to negatywny efekt uderzenia w głowę :)
Kask wyglądał tak:
Może nie jest to efektowne rozbicie kasku, bywają bardziej spektakularne, ale jestem przekonany, że uratował mnie, jeśli nie przed zejściem ostatecznym, to na pewno przed poważną kontuzją lub kalectwem.
Poniżej kilka fotografii, które powinny skłonić do refleksji tych, którzy mają wątpliwości, co do zasadności używania kasków.
Zbyt drastyczne? Takie miały być... może te obrazki utkwią w pamięci tym, którzy upierają się, że jazda w kasku to obciach, fanaberia lub coś podobnego.
Pewnie i Wam, którzy na co dzień używacie kasków, zdarzyło się raz czy dwa wyjechać bez. Nie na zawodach, bo tam jest obowiązek jazdy w kasku, ale prywatnie. Spotykam się często z tłumaczeniem, że
przecież jadę tylko kawałek, do kolegi, do sklepu, zaraz wracam, nic się nie stanie.
Znacie Prawa Murphy'ego?
Znacie.
Kask powinien być jak buty, a nawet tuż przed. Możecie zapomnieć o wszystkich innych akcesoriach... licznikach, bidonach, rękawiczkach, czy też makijażu, ale bez kasku nie macie prawa wsiadać na rower. Nawet, a może przede wszystkim wówczas, gdy jesteście dobrymi zawodnikami.
Nie ma żadnych tłumaczeń i wyjątków.
Jeżeli chcecie popełnić samobójstwo, to znajdźcie sobie skuteczniejszy sposób, bo ten może doprowadzić Was do ciężkich i nieodwracalnych urazów. Nie będę się rozwodził nad urokami życia, które może być skutkiem takich urazów.
Jestem przekonany, że sami potraficie sobie to wyobrazić.