Czasem takie słyszy się rozmowy (w dialogu tym miała okazję uczestniczyć moja teamowa koleżanka Krysia Maciaszek, rzecz działa się podczas maratonu w Szczawnicy, na bufecie tuż przed jednym z długich i mozolnych podjazdów):
Pan: O… kobieta, pani to ma łatwiej!
Krysia: W jakim sensie łatwiej?
Pan: No … mało kobiet jeździ, to wam łatwiej o lepsze miejsce.
Krysia: Ale ja, podobnie jak pan, muszę zaraz wjechać na tę górę, taką samą trasę pokonać w drodze do mety. No i… jechał pan kiedyś maraton mając okres?
(śmiech innych panów towarzyszących tej dwójce na bufecie)
Krysia: No to jedziemy.. zapraszam do walki o to podium.
I co się wydarzyło?
Pan ów przyjechał na metę pół godziny po Krysi. Nie pomogłaby nawet zmiana płci, na podium by się nie zmieścił.
Jesteś mężczyzną, który jeździ maratony MTB? Często patrzysz na kobiety z zazdrością, bo jest im łatwiej? Jeśli tak – to dla Ciebie jest ten tekst.
Irytuję się kiedy słyszę takie wypowiedzi panów (a naprawdę słyszę często):
„Wam jest łatwiej, bo was jest mało”.
No tak, eksponowane miejsce na podium.. czy szerokim podium stoi przed nami, kobietami otworem. Nic tylko na nie wchodzić i odbierać zaszczyty.
Ale zanim się na to podium wdrapiemy (jak się niektórym wydaje, tylko dlatego, że jest nas tak niewiele), to jeszcze kilka rzeczy musimy zrobić.
Tak, owszem, niewielka liczba Pań startuje w maratonach MTB.
Zastanawialiście się Panowie kiedyś dlaczego?
Nie czuję się jakoś szczególnie wyróżniona z powodu tego, że zajęłam się tym akurat sportem. Nie czekam na hymny pochwalne, nie czekam na wielkie pokłony, ale oczekuję większego zrozumienia (zwłaszcza w gronie kolegów, którzy tę samą pracę maratonową wykonują).
Każda dyscyplina sport wymaga wyrzeczeń, poświęceń i ciężkiej pracy. W każdej dyscyplinie aby dojść do jakiegoś poziomu pozwalającego stanąć w szranki z innymi, trzeba wykonać sporą pracę treningową. Niemniej jednak MTB (w moim przypadku maratony) to nie jest dla kobiety łatwy sport (są tacy, którzy twierdzą, że to w ogóle nie jest sport dla kobiety).
Żeby pokonywać maratonowe dystanse potrzebna jest spora siła, a tą natura na starcie obdarzyła nas w znacznie mniejszym zakresie niż was, Panowie.
Nie wiem czy to czujecie… czy rozumiecie, ale pewnie to jest tak, że Wasze 20 kg do udźwignięcia na siłowni to dla nas jest jak 40. W związku z tym żeby pokonać ten sam podjazd co Wy, potrzebujemy dwa razy więcej mocy (tak sobie "strzelam", że dwa razy więcej – nie wiem czy tak jest rzeczywiście, ale z pewnością WIĘCEJ).
Potrzebna jest wytrzymałość, którą pewnie nam wypracować jest również trochę ciężej.
Potrzebna jest odwaga. Pomijam już karkołomne zjazdy, z którymi mamy okazję próbować się na maratonowych trasach, bo przecież niektóre fragmenty dystansu jedziemy samotnie, bez żadnego towarzystwa, jest środek lasu, jako słabszej płci trudniej byłoby się nam obronić przed jakimś napastnikiem, który miałby na przykład zakusy na nasz rower.
A problemy sprzętowe na trasie? Co dzieje się jak coś się zepsuje? Czasem sobie radzimy, ale czasem jest mniej więcej tak, jakby któremuś z Was ktoś kazał upiec tort na ten przykład.
Musimy walczyć z naszymi trudnymi dniami, a uwierzcie jazda wtedy może być podwójnie ciężka. Nogi czasem w takich dniach są jak z waty, mięśnie bolą w specyficzny sposób (ja np. tak mam). Odczuwa się spory ból różnych części ciała.
Tak bywa. Trzeba to przezwyciężyć, zacisnąć zęby, wyrzucić z głowy i jechać mimo wszystko.
Musimy przyjąć do wiadomości, że nasze ciało może znacznie ucierpieć (siniaki, obdarcia itp). To co mężczyźnie może dodać interesującego, nieco łobuzerskiego image’u (co podoba się w nich niektórym Paniom), kobiecie uroku już niekoniecznie dodaje (i przez wielu panów akceptowane nie jest).
Wiecie ile razy usłyszałam jak źle wyglądam taka poobijana? Ile razy musiałam, tym którzy nie wiedzą o mojej cyklozie - tłumaczyć, że nikt mnie nie pobił, że nie miałam wypadku (bo patrzono na mnie podejrzliwie), tylko po prostu jeżdżę na rowerze… Ile razy musiałam mierzyć się z „dziwnymi” spojrzeniami np na basenie?
Ile czasem musiałam się nakombinować w co się ubrać w letnie dni do pracy… żeby jakoś zakryć te siniaki i zadrapania na nogach…?
Takie tam drobne trudności kobiety bawiącej się w MTB, które Wam są raczej obce.
Kiedyś, podczas maratonu krakowskiego wyprzedzałam na podjeździe jednego z moich tarnowskich kolegów-kolarzy. Powiedział mi wtedy: gdybym ważył tyle co ty, też bym tak podjeżdżał (moja waga była wtedy o jakieś 3 kg niższa, niż obecnie).
Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że siła sama nie przychodzi (mała waga zresztą też, trzeba trochę nad nią popracować).
Panowie… przecież sami wiecie jak istotny przy podjeżdżaniu jest stosunek mocy do wagi. Sama mała waga nic nie da. Przecież my z tą swoją kobiecą mniejszą siłą, oprócz tej swojej wagi, mamy do udźwignięcia rower o podobnej wadze jak Wasz (a częściej dużo cięższy, bo mój np. do najlżejszych nie należy). Czasem muszę go pchać na niepodjeżdżalnym podjeździe, czasem wziąć na plecy. I dla mnie te 11,5 kg to naprawdę sporo (zwłaszcza, jak mam już w nogach sporą część dystansu).
Maratony MTB przejeżdżamy na tych samych trasach. Nie tak jak XC gdzie kobietom dedykuje się nieco krótsze dystanse. W biegach narciarskich Panowie biegną na 50 km, ale Panie już na 30. Maraton to taka sama ilość kilometrów do przejechania i dla mężczyzn i dla kobiet. Te same podjazdy do podjechania, te same zjazdy do zjechania. Żeby się więc do zawodów przygotować, żeby taki dystans był dla nas podjeżdżalny, podejrzewam, że musimy włożyć w przygotowania tak przynajmniej 1/3 pracy więcej niż Wy (zwłaszcza jeśli chodzi o trening siłowy).
Mam wielu kolegów-kolarzy i tylko jeden z nich, powiedział kiedyś:
„Jeśli kobieta jeździ podobnie do mnie, kończy zawody mniej więcej w tym samym czasie, to oznacza, że jest dużo lepsza ode mnie”
Sławku N – bardzo dziękuję Ci za to docenienie trudu kobiet i wieloletni szacunek okazywany mnie i moim koleżankom, które tym sportem się zajmują.
Dziękuję też mojemu teamowemu koledze Sławkowi Bartnikowi za publiczne docenienie (na tarnowskim forum rowerum) trudu Krysi i mojego podczas pamiętnego, deszczowego maratonu w Piwnicznej.
Macie klasę, Panowie.
Myślę i mam nadzieję, że Panów rozumiejących kwestie, o których piszę jest znacznie więcej. To nie dla Was ten tekst :).
Jest dla tych, którzy wciąż, niczym mantrę powtarzają: wam, kobietom jest łatwiej...
Nie piszę po to, żebyście Panowie nasz wysiłek wciąż doceniali i bili przed nami pokłony. To nam do niczego w sumie nie jest potrzebne (chociaż wiadomo, że pochwały i komplementy zawsze jest miło usłyszeć), przecież nie jeździmy maratonów dla Was, ale dla siebie. Kochamy to.
Piszę, mając nadzieję, że może rzadziej usłyszę z Waszych ust tekst, od którego tę opowieść rozpoczęłam. Także dlatego, byście na siłowniach nie patrzyli na dźwigane przez nas ciężary z lekceważeniem, żebyście nie proponowali nam większych… z charakterystyczną pogardą w głosie (w domyśle: jak można być taką słabą, co to za ciężarek ona dźwiga!).
Nie zapominajcie, że kobieta tej siły ma znacznie, znacznie mniej niż Wy.
No i cieszcie się, naprawdę cieszcie się, że trochę nas jeździ w maratonach MTB.
Wszak podobno (tak mówią moi koledzy z drużyny) i ja im wierzę -
kobieta łagodzi obyczaje.
Do zobaczenia na maratonowych trasach!
PS A jeśli dalej uważacie, że nam jest łatwiej bo jest nas mało, to namawiajcie swoje żony, dziewczyny, siostry, sąsiadki do jeżdżenia na rowerze, do startów w maratonach.
Będzie nas więcej i już nie będzie nam tak łatwo. Tyle, że jak przyjedziecie z treningu do domu, może być tak, że nie będzie obiadu.