Źródło: Natalia Kołodziej
17 Sep 2015 01:20
tagi:
Gomola, Cyklokarpaty, Koninki, CK
Środa przed maratonem Cyklokarpaty Koninki, dzwonię do Tadka i mówię:
- Chce jechać w niedziele na maraton!
- Super, ale wczoraj powiedziałaś, że musisz odpocząć na chwile od startów.
- No tak, ale to było wczoraj i tak sobie pomyślałam, że pojadę dystans GIGA.
- Aha, czyli nie mam wyjścia też muszę jechać na GIGA, aby nie wyjść na mięczaka.
- Nie marudź, podobno trasa jest mega łatwa, same asfalty i szutry, więc nie będzie tak źle.
Tak oto, po chwili przekonywania Tadka, że trasa jest ponoć wyjątkowo lajtowa (za wyjątkiem profilu), namawiam go na start w Koninkach na królewskim dystansie, nie kryjąc przy tym podekscytowania. Moje beztroskie podejście nie każe mi się zbytnio długo zastanawiać nad tym, na co się porywam(y). Przecież nie może być aż tak ciężko, jak ostrzega mnie Tadek. A nawet jeśli, to co? Kto powiedział, że ma być lekko i przyjemnie? Trzeba się w końcu kiedyś dowiedzieć, co oznacza prawdziwe odcięcie.
Takie oto mieszane emocje towarzyszyły mi przed zawodami, ale jak z dzisiejszej perspektywy oceniam i jak zapamiętam kolarską rywalizację w Konikach? Jak przystało na tradycyjną relację z zawodów, należałoby zacząć od skomentowania trasy. Tym razem organizator nie zafundował nam pogańskiej plagi szutrów, lecz bardzo techniczne zjazdy i podjazdy, wymagające ciągłego balansowania ciałem. Do dzisiaj próbuję wręcz przypomnieć sobie chociaż jeden z jakże licznych odcinków szutrowych wymienionych w opisie trasy organizatora.
Jak już niektórzy zdążyli zauważyć owe rzekomo autostradowe odcinki okazały się w rzeczywistości górskim szlakiem. Dodatkowe atrakcje na trasie postanowiła nam zapewnić tego dnia aura. Na wymagających zjazdach, które utrudnił padający w trakcie wyścigu deszcz, trzeba było zachować 100% koncentracji i zdrowego rozsądku. Co więcej deszcz sprawił, że spora ilość stromych ścianek stała się niepodjeżdżalna, a przymusowe butowanie wyssało resztki energii zapewne nie tylko ze mnie. Dzięki temu miałam okazję przekonać się, czym jest słynne odcięcie, które dopadło mnie dwustopniowo, tzn. na początku drugiej pętli i chwilę po rozjeździe giga do mety.
Zastrzeżenia można mieć do początkowych kilometrów wyścigu, gdzie było zdecydowanie za wolno, za ciasno i za nerwowo. Na minus należy również zaliczyć spore rozbieżności między profilem trasy dostępnym na stronie a tym jak wyglądał on naprawdę. Przypuszczam, że niezaktualizowany profil zdezorientował niejednego zawodnika skrupulatnie rozkładającego siły do ilości podjazdów po pokonania.
Pomimo dosyć nieoczekiwanego skrócenia trasy o najciekawsze fragmenty (podjazd pod Turbacz z Obidowej i potem zjazd do Starych Wierchów) uważam, że i tak warto było zaliczyć ten maraton. Na pewno był on dla mnie nie tylko kolejnym szczęśliwie ukończonym wyścigiem, ale również szansą na przekroczenie własnych możliwości. Być może też pierwszy start na dystansie giga stanowi początek nowej przygody, dzięki której po każdym wyścigu w ramach regeneracji będę mogła pochłaniać jeszcze większe ilości moich ulubionych żelków.
Czy to był ciężki maraton?
Odpowiedzią niech będzie to, jak wyglądali Mirek i Krzyś po finiszu...