Unior Mazovia 24h Marathon - I tego nikt mi nie odbierze!
Źródło: Michał Ficek
18 Jul 2012 07:09
tagi:
Gomola, Unior Mazovia 24h Marathon, Mazovia MTB, 24h, Waliszew
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Gdzie znajduje się granica ludzkiej wytrzymałości na ból i wysiłek, nie tylko fizyczny? Jak długo można wytrzymać w siodełku i co skłania ludzi do wystartowania w 24-godzinnym maratonie MTB? Swój występ w Mazovia 24h Marathon relacjonuje zwycięzca – Michał Ficek.

Swoją relację z Unior Mazovia 24h Marathon zacznę nietypowo, bo od podziękowań. W tym roku zdecydowałem się na start w kategorii solistów. W ciągu 24 godzin jedna osoba musi pokonać na rowerze MTB jak najwięcej okrążeń po wytyczonej trasie. Nazwa "Solo" nie jest do końca sprawiedliwa. Osobą, której zawdzięczam swój wynik jest Paweł Wojciechowski. Bez wątpienia to on, w dużej mierze, przyczynił się do mojego sukcesu, za co na wstępie chciałem mu serdecznie podziękować. Pomoc Pawła polegała na dwudziestoczterogodzinnej służbie w roli mojego dietetyka, mechanika i kierowcy. To on odpowiedzialny był za podawanie bidonów, jedzenia i ubrań podczas jazdy, a także czyszczenie i smarowanie ubłoconego łańcucha. Za to wszystko serdeczne dzięki!

Dlaczego akurat Mazovia 24h? W zeszłym roku zostałem namówiony do wzięcia udziału w tej imprezie, w czteroosobowej drużynie (kategoria Quatro). Najszybsze okrążenie oraz trzecie miejsce nie zaspokoiły moich ambicji. Na dwa dni przed imprezą nie miałem pewności, czy wystartuję. Powodem było zamieszanie z transportem. Dodatkowo swój start uwarunkowywałem prognozą pogody, która na szczęście była dość łaskawa (w ubiegłym roku, przez 24 godziny padał deszcz, trasa składała się z samych błotnych kąpieli, a opowieści mechanika o moim zarżniętym rowerze krążą do dziś...). W końcu jednak wszystko udało się szczęśliwie dopiąć i zapadła decyzja o starcie.

Unior Mazovia

W piątek, zaraz po przejeździe peletonu Tour de Pologne w Siemianowicach Śląskich, wsiadam w samochód ze znajomymi i jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem docieram do Wieliszewa, w którym jutro punktualnie w południe nastąpi długo oczekiwany start. Niestety, nawet wchłonięcie środków usypiających w postaci złocistego trunku, nie ułatwia zaśnięcia na twardym parkiecie sali gimnastycznej, rano nie jestem specjalnie wyspany i wypoczęty. Start, podobnie jak w latach ubiegłych, rozgrywany jest w stylu Le Mans (zawodnicy biegną do swoich rowerów). Przebiegnięcie nawet kilkuset metrów w butach SPD przyjemnością nie jest, na szczęście szybko docieram do swoich dwóch kółek i zaczyna się...

Zawsze miałem problem z pisaniem relacji ze zwykłego maratonu, a co dopiero z takiego trwającego 24 godziny. Trasa jednej pętli w Wieliszewie liczyła 12,3 km (organizator podawał 14 km). Na oko asfaltem prowadziło około 2 kilometry, reszta to leśny dukty, piaszczyste drogi oraz wał wzdłuż rzeki Narew. Trudności technicznych brak. Od początku starałem się jechać na kole zawodnikom z drużyn czteroosobowych oszczędzając energię i utrzymując wysokie tempo. Przez pierwsze sześć godzin nie wypiąłem się nawet z pedałów korzystając tylko ze złapanych w pędzie bidonów i przekąsek. Pierwszy szybki postój na makaron i już czuję presję lidera, słyszę tylko krzyki do krótkofalówek: "Dawaj, dawaj! Zatrzymał się, żeby zjeść makaron! Dojdziesz go!". Nagle zamiast samego imienia i nazwiska widniejącego na tablicy wyników stałem się kimś obecnym, ważnym. Nie było już komentarzy w stylu "A kto to do cholery jest ten pierwszy?".

Unior Mazovia

Niestety wraz z biegiem czasu przyszedł także pierwszy kryzys. Myśl o tym, że w ciągu tylu godzin wypracowałem tylko 3 minuty przewagi nad drugim w klasyfikacji zawodnikiem, trochę mnie zdemotywowała. To w końcu dopiero początek, rozgrzewka. Około godziny 19 nad trasą zaczęły zbierać się czarne chmury. Miałem tylko nadzieję, że prognozy się sprawdzą i rzeczywiście opady nie będą gwałtowne i długotrwałe. Jeżeli chodzi o czas trwania, to na szczęście padało tylko dwie godziny, natomiast intensywność w pewnym momencie nie nastrajała optymizmem. Silny wiatr i ściana deszczu skutecznie spłukała ze mnie nabywaną przez kilka godzin warstwę kurzu oraz przypomniała ubiegłoroczne zarzynanie roweru w błocie... Na szczęście tuż przed zapadnięciem zmroku opady ustały i już po kilku rundach mogłem przygotować się na nocną jazdę ubierając suche ubrania i montując oświetlenie.

Nie często człowiek ma okazję jeździć rowerem po zmroku, a już na pewno nie w środku lasu. Nie wiem, co się ze mną stało, ale w nocy jechało mi się rewelacyjnie. Pożyczona od Jacka Sufina czołówka (1200 lm) doskonale oświetlała drogę, dzięki czemu bez przeszkód pokonywałem kolejne okrążenia, powiększając przewagę. Nie do opisania jest uczucie ciarek przechodzących po plecach na widok odbijających się gdzieś w środku lasu oczu jakiegoś leśnego zwierza, czy kota siedzącego przy drodze. Mimo doskonałego samopoczucia, czekałem z utęsknieniem na wschód słońca. Trasa maratonu przebiegała również obok domków wczasowych i zwykłych posesji. Kusiło, żeby rzucić to wszystko i wprosić się na grilla czy też imprezę :) Ale nie po to jechałem tyle czasu... No właśnie, czas! Dwanaście godzin minęło nawet nie wiem kiedy, dopiero po wschodzie słońca zacząłem częściej zerkać na zegarek. Kto z Was miał okazję jechać na rowerze w terenie, o wschodzie słońca i tuż po? Nie wiecie, co tracicie (no dobra, też wolałbym się wyspać, ale uwierzcie mi, wrażenia są niepowtarzalne ;) ). Jadąc wałem, wzdłuż rzeki, słońce co okrążenie mocniej oświetla trasę, w lesie coraz głośniej słychać ptaki, a podchmielona młodzież wychodzi z lokali na trasę "kibicować" zawodnikom. Rewelka!

Unior Mazovia

Chciałbym zwrócić uwagę na bardzo ważną kwestię w takim wyścigu, jaką jest psychika. Niestety "głową" traciłem dużo na etapówce MTB Trophy, tutaj ciężko stwierdzić. Wiem tylko, że tyle myśli ile przewinęło się przez moją głowę w trakcie całej jazdy, w żadnej innej sytuacji nie da się odtworzyć. Kiedyś z kimś rozmawiałem o takich momentach, kiedy podczas wyścigu bezwiednie nuci się kolędy albo liczy obroty korby, a co dopiero podczas maratonu 24h... Mój odtwarzacz cały czas był w gotowości, sam nie wiem dlaczego z niego nie skorzystałem. Może dzięki temu miałem okazję przemyśleć losy mojej rodziny kilka pokoleń wstecz, wybrać części do nowego roweru czy też poważnie zastanowić się nad sensem życia. Pokonując n-ty raz tą samą trasę człowiek nie ma problemu z wyborem najkorzystniejszego toru jazdy, wszystkie czynności wykonuje automatycznie, pozostaje tylko poradzić sobie z czasami bardzo dziwnymi i nietypowymi myślami.

Wracając na trasę... Od kilku godzin odliczam już tylko czas pozostały do końca. Moje zaplecze techniczne od szóstej godziny jazdy nie podaje mi wyników. Może to dobrze, chociaż w głowie roi się od milionów scenariuszy. Strach się bać co będzie, jeśli szerzej nie znany 19-latek objedzie wszystkich starych wyjadaczy maratonów 24h, którzy przecież przyjechali tu po zwycięstwo. Coraz częściej pojawiają się myśli o zwycięstwie, a do mety przeszło 5 godzin. Zjeżdżam na makaron. Znajomi wreszcie zdradzają sytuację na trasie i "sprzedają" zwycięską taktykę. Wygrywam OPEN, mam jedno okrążenie i pięć minut przewagi nad dwoma Litwinami jadącymi za mną. Taktyka ma być taka, że ja na nich czekam i łapię się na koło. Na szczęście mam na tyle doświadczenia i rozumu, że nie korzystam z dobrej rady tylko szybko połykam makaron i wracam na trasę. Znając życie Litwini "poczuliby krew", zerwaliby mnie z koła i nadrobili to okrążenie.

Unior Mazovia

Z fizycznego punktu widzenia nie jest źle. Przyzwyczaiłem się już do bólu pleców i rąk, gorzej z kolanami i tyłkiem. Niestety, błoto po wieczornych opadach szybko znalazło się w moim napędzie skutecznie zaciągając łańcuch na średniej tarczy i zmuszając do jazdę z największej zębatki z przodu, czyli... maraton z blatu :) Podczas zwykłej edycji nie sprawiałoby to problemu, jednak po 20 godzinach jazdy i "męczeniu" każdego podjazdu na stojąco kolana swoje przeszły. Na szczęście ten ból nie był tak bardzo uciążliwy w porównaniu z bólem tej części ciała, która stanowi o wytrzymałości rowerzysty, tzn. tyłka. Siodło Selle Italia SLR robi wrażenie nie tylko wagą (135 gram), ale przede wszystkim brakiem wyrozumiałości względem czterech liter. O ile przejechanie zwykłego maratonu nie robi na mnie już wrażenia, to 24 godziny na siodełku (w tym kilka godzin w mokrych spodenkach) skutecznie wyciskały łzy z moich oczu przy każdej próbie ponownego kontaktu SLR’a z wkładką spodenek. Twarde zawieszenie też swoje zrobiło, gdy każdy korzeń czy minimalny wybój skutkował kolejnym otarciem. Co jak co, ale dla mnie to był najgorszy aspekt całej jazdy.

Na 4 godziny do końca znajomi wracają rowerami na trasę pomagając w rozprowadzaniu mnie na szybkich fragmentach. Oprócz wymiernego zysku w lepszych międzyczasach pomaga mi to zapomnieć o pozostałym czasie i tylko jechać swoje. Kolejne okrążenia pokonuję z coraz bardziej zaciśniętymi zębami z bólu, na dwie godziny do końca z oczu prawie ciekną łzy. Widać, że duch w narodzie nie ginie, bo na wieść, że gonią mnie Litwini, dużo osób pomagało mi na trasie, za co bardzo serdecznie dziękuję! Z wielu wyliczeń wynikało, że już nic nie powstrzyma mnie przed wygraniem. Mogłem nawet odpuścić sobie ostatnie okrążenie, ale jak już wygrywać to z przewagą. Ostatnią honorową rundę pokonałem wycieczkowym tempem i zameldowałem się na mecie z 47-oma okrążeniami po 12,3 km (578,1 km, czas spędzony na trasie 22:35:27, średnia prędkość jazdy 25,6 km/h).

Unior Mazovia

Po przekroczeniu mety nie miałem dużo czasu na reakcję, bo od razu dostałem po oczach szampanem, zaczęli mnie podrzucać, a spiker tylko powtarzał moje nazwisko. Mój wymęczony organizm nie do końca ogarniał co się działo. Cezary Zamana od razu zrobił sobie ze mną zdjęcie i przywołał do mikrofonu. Szybki wywiad, słowa uznania, zaproszenie na przyszły rok. Obrona tytułu? Wątpię, ale nie wykluczam… Nie za bardzo pamiętam, co mówiłem, nie docierało do mnie jeszcze wszystko to, co się wokół dzieje. Moje zaplecze pakuje wszystkie rzeczy, myje rower i składa namiot. Mi pozostaje najtrudniejsze zadanie - prysznic. Adrenalina puściła, emocje zeszły, rozpoczął się festiwal cierpienia. Gdzie bym się nie dotknął tam odczuwałem ból. Schylenie się do umycia nóg jeszcze nigdy nie sprawiło mi takiego problemu. Po ogarnięciu siebie i rzeczy czas na dekorację. Jakoś wdrapuję się na najwyższy stopień podium, odbieram nagrodę. Zamana wręczający rolkę Elite'a: "Wytrzymałość masz, teraz tylko szybkość wytrenuj". Pff, to on mnie chyba nie widział podczas sprintów na Infrasettimanale Classico. ;)

Unior Mazovia

Chyba pierwszy raz nie potrafiłem zejść z podium sam z nagrodami, musiałem prosić znajomych o pomoc. Ledwo się do samochodu zmieściliśmy... Powrót po części przespany, ból nóg, pleców i tyłka nie odpuszcza. Przerwa w fast foodzie i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo jestem wykończony. Cenę dwóch kanapek i napoju liczę chyba 5 minut, ale dalej nie jestem pewien czy dobrze. W końcu daję banknot i ze zdziwieniem odbieram resztę...

Michał Ficek Unior Mazovia 24h


Dzisiaj mija drugi dzień od powrotu z Wieliszewa i już praktycznie nie odczuwam śladów zmęczenia. Czysto teoretycznie mógłbym już usiąść na rower, gdyby nie miejsce kontaktu z siodełkiem. Wygrałem! To się liczy! Nie wiem czy jakiś inny wyścig dałby mi tyle samo satysfakcji. Jestem szczęśliwy, bo pokonałem nie tylko wszystkich startujących, ale przede wszystkim swoje własne słabości. I tego nikt mi nie odbierze!

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.