Źródło: Artur Wydra
18 Sep 2012 19:36
tagi:
Gomola Trans Airco, MTB Marathon, Piwniczna Zdrój

W miniony weekend uczestnicy cyklu MTB Marathon zawitali do malowniczo położonej miejscowości Beskidu Sądeckiego - Piwnicznej. Po maratonie w Zawoi, każdy z nas codziennie sprawdzał prognozy na dzień przedostatniego maratonu cyklu Powerade. Na szczęście pogoda okazała się bardzo łaskawa - powitało nas słońce, temperatura oscylowała w okolicach 18 kreski.
Start usytułowany był na wysokości ponad 700m.n.p.m, więc od początku mogliśmy podziwiać piękne widoki Beskidu Sądeckiego. Zawodnicy startujący na dystansie mega mieli do pokonania 50km i ok 2000 w pionie. Dystans giga to ponad 70 km i prawie 3000 m w pionie.

Od samego startu łatwo nie było, brak drogi rozbiegowej, od razu pod górę, początkowo asfaltem i betonowymi płytami, na kamienistej „ścianie” kończąc. Cel na tą edycję miałem niezbyt ambitny – „ukończyć”, lecz biorąc pod uwagę mój występ w Zawoi był słuszny. Pierwszy podjazd służył jako rozgrzewka i zbytnio się tam nie zaginałem, udało się wyprzedzić kilku zawodników, podobnie jak na pierwszym dość technicznym zjeździe (na którym czułem się jak wydra w wodzie) . Przed pierwszym bufetem jakimś cudem dogoniłem Wojtka Ocyloka, który w tym sezonie jest o niebo mocniejszy niż ja, moje zdziwienie było jeszcze większe gdy zostawiłem Go na drugim podjeździe (oraz kilku innych rywali). W okolicach szczytu tego podjazdu dowiedziałem się, że jadę w okolicy 25 miejsca open (co zapowiadało wynik życia).
Na kolejnych zjazdach i podjazdach czułem się coraz lepiej, ale jak to w życiu... nic nie może przecież wiecznie trwać - po półtora rocznej przerwie stało się. Kapeć. Po zabawie z uszczelniaczem, nabojami i innymi zabawkami, okazało się, że rozciąłem oponę. Straciłem ok 30 min, więc o wyniku życia mogłem już zapomnieć. Na kolejnym bufecie spotkałem Jarka Kleczaja (również pechowca) z którym jechałem przez kolejne 10km i choć trochę nadrabiałem stracony czas. Na mecie zameldowałem się już bez większych przygód.
Według większości zawodników trasa uchodziła za najpiękniejszą z całego cyklu, to dlatego, że można było tu zauważyć podobieństwa do wielu miejsc z kraju i zza granicy – od kamienistych podjazdów i zjazdów z Beskidów, przez szutrówki (i towarzyszące im urwiska) rodem z Alp, oraz przejazd przez kompleks wąwozów Rezerwatu Biała Woda z widokami niczym na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, do tego dochodziły przepiękne widoki na Beskid Sądecki oraz Pieniny.
Nasi zawodnicy znów pokazali na co ich stać: Michał Ficek zwyciężył na dystansie giga przyjeżdżając pierwszy w open z przewagą ponad 11 minut nad drugim zawodnikiem. 8 i 9 pozycja open, to Filip Kuźniak oraz Krzysztof Pilch. Na tym samym dystansie na podium stanęły Wioleta Piątek - 3 miejsce w K2 oraz Krystyna Maciaszek - 6 miejsce w K3.
Na średnim dystansie Wojciech Stawarz dojechał na 3 miejscu open (1 miejsce w M2). W swojej kategorii na pudło weszli także Marek Kolacha, Sławek Bartnik, oraz Piotr Klonowicz (kolejno 2, 3 i 4 miejsce w M4). W kategorii M5 najlepszy okazał się Mietek Berezik. W kategorii K2 drugie miejsce zajęła Ola Janota.
Niestety nie obyło się bez przykrych wydarzeń, poważnym wypadkom uległy Dorota Juranek, która dość poważnie złamała rękę i Gosia Adamczyk, która podobnie jak Dorota przygodę z wyścigiem zakończyła w szpitalu z rozciętą wargą.
Wszystkim, którzy pomogli naszym poszkodowanym zawodniczkom serdecznie dziękujemy!