Ciemność widzę! Gdzie jest moja prawa? czyli Powerade w Wałbrzychu
Źródło: Wojtek Ocylok, Marek Kolacha
21 May 2012 00:40
tagi:
Gomola, Powerade Garmin MTB Marathon
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Kolejną areną polskich maratonów MTB, na której przyszło nam walczyć, stało się miasto Wałbrzych, które w sobotę 19 maja przywitało idealną pogodą ponad 700 kolarzy. Nowa trasa, jaka pojawiła się w cyklu MTB Marathon, na pewno zachęcała wielu do udziału w tym wyścigu, w tym także kolarzy Gomola Trans Airco. Przeczytajcie, jak ten maraton zapamiętali dwaj nasi zawodnicy, Wojtek i Marek.

Marek
Pobudka 4:00 – w zasadzie nic specjalnego, bo codziennie do pracy wstaję ledwie pół godziny później, ale przed wyścigiem należałoby się wyspać. Plany planami, a i tak nigdy mi się to nie udaje. Tym razem było podobnie, przed tytułowym Wałbrzychem spałem może 4 godziny. W sumie.
No nic, zwlekam z łóżka zwłoki podobne do kolarza, z którego uchodzi powietrze jak z lalki Romek ze skeczu Ani Mru-Mru. Mocna kawa nieco stawia na nogi, ale nie za bardzo. Graty w większości są już od wczoraj wieczór w samochodzie, znoszę jedynie rower i torbę z ciuchami. Szybciutko podjeżdżam 30km do Dąbrowy Górniczej, tam przepakowanie do samochodu, którym będziemy jechać we czterech i ok. 6:10 – jedziemy.
Na miejscu jesteśmy ok. 9:00, nawigacja prowadziła nas chyba przez Czeczenię Górną i Dolną, ale i ni stąd ni zowąd wjeżdżamy na uliczkę przy wałbrzyskim colloseum. A może to był amfiteatr? No mniejsza z tym.
Pierwszy zgrzyt – jedna toaleta na kilkaset osób, o matko… Kolejka dłuższa od tej do biura zawodów, a że blisko ze sobą sąsiadowały, niejednokrotnie powodowało to zabawne pomyłki.


gomola


Wojtek
To był mój drugi maraton w Wałbrzychu. W 2008 roku uczestniczyłem tu w Mistrzostwach Polski w maratonie MTB. Trasa była poprowadzona wtedy zupełnie z innej strony miasta i niestety nie zachwycała. Chociaż na pewno była ciekawsza od zapowiadanej trasy Mistrzostw 2012, ale to temat na inny artykuł. Na szczęście zmierzając rano w stronę startu wiedziałem, że czeka mnie zupełnie odmienna trasa od tego co tu wcześniej widziałem.


Marek
Drugi zgrzyt to ja. Każdy z nas potrafi już na rozgrzewce określić z dobrym przybliżeniem czy dziś „jest noga”, czy została w domu. Niestety moja została – puls nawet wkręcał się na obroty, za to przy próbie mocniejszego depnięcia pojawia się złowieszcze, choć ciężkie do opisania uczucie niemocy i lekko ćmiący ból, gdzieś w głębi mięśni. Może puści w trakcie jazdy – pocieszam się, ale w minorowym nastroju wchodzę, a raczej wciskam się do II sektora. To zgrzyt numer trzy – obsługa dopycha nogą ostatniego zawodnika, żeby się zmieścił i zamyka drzwi jak w przepełnionym autobusie komunikacji miejskiej. To żart oczywiście z tym dopychaniem, ale drugi sektor był nieco mały. Sądzę, że po dzisiejszym wyścigu sporo osób go jednak opuści (może i ja?) więc na następnych zawodach będzie w sam raz.
Spiker ostrzega, że każdy kto będzie kombinował i opuści rundę honorową zostanie rozstrzelany, eeee, zdyskwalifikowany do końca sezonu startowego. Prosi też o rozważną jazdę i nie ściganie się na tej rundzie, ale niestety część peletonu ma to w głębokim poważaniu. I tak już po kilkuset metrach pierwsza kraksa, ludzie jadą po chodnikach, ścinają zakręty, przepychają się, robi się zwyczajnie nieprzyjemnie. W pewnym momencie przede mną jest ze 200 osób choć startowałem z drugiego sektora.

To zgrzyt numer cztery – runda honorowa. Organizator twierdził, że nie ma wyboru i została ona narzucona, ale słaba to pociecha. Sektory przemieszane, wszędzie asfaltowi ścigacze, którzy za kilka minut będą pchać rower na pierwszym podjeździe, nie wiadomo, czy rywale za mną, czy przede mną, a strach się rozglądać, żeby nie zaliczyć szlifu. Ktoś dowcipnie mówi „tak wygląda ProTour – aha, widziałem w telewizji jak tamci startują, zupełnie jakby mieli na wycieczkę krajoznawczą jechać. Ale nic, jadę swoim, dziś niestety nie najlepszym tempem. Wreszcie ostry start na suchej jak pieprz szutrowej drodze. Kurzy się jak diabli, widoczność spada momentami do 20m, nogi wysmarowane olejkiem rozgrzewającym momentalnie są brudne. Mogą sobie być brudne, byleby tylko chciały współpracować, ale nie chcą. Kiedy tylko nastromienie robi się konkretne brakuje mi przełożeń, kaseta 32 szybko się kończy, a tu ani kadencja, ani też siłowe przepychanie nie dają spodziewanych efektów. Nie wiem, gdzie są rywale, zapewne z przodu, szacuję że aktualnie jestem na 4-5 miejscu w kategorii. Doganiam jednego z rywali, Piotrka i już wiem, że jeśli nie pojawił się ktoś zupełnie mi nie znany, to jestem aktualnie na 4 pozycji. Nienajgorzej, ale Piotra trzeba jeszcze objechać, co wcale nie jest łatwe, bo należy do zawodników, którzy łatwo nie odpuszczają. Kilka razy go wyprzedzam po czym on dogania mnie i... wyprzedza. Tak się bawimy aż do wjazdu w tunel. Zaraz po wjeździe zaliczam oślepienie fleszem i dobrą chwilę jadę z kolorowymi gwiazdkami przed oczami.


Gomola


Wojtek
Patrząc na mapę, mogłem stwierdzić, że kawałek trasy znam z maratonów w Głuszycy i Sudety MTB Challenge. Były to głownie odcinki przeznaczone dla gigowiczów. Wiedziałem, że łatwo nie będzie i czeka kilka podejść oraz trudny zjazd do Sokołowska. Ale co poza tym? Początek trasy od ostrego startu był szeroki, więc jechało się komfortowo. I nagle zgasło światło. Co tak szybko - pomyślałem - dopiero 8 kilometr, a ja już ciemność widzę? Był to najdłuższy w Polsce tunej kolejowy, częściowo oświetlony przez organizatora, według mnie wystarczająco. Nie miałem osobiście problemów z jego przejechaniem, a jak zapadła totalna ciemność, to pojawił się dreszczyk emocji. Ale gdyby ktoś coś zgubił w tym tunelu, to już pewnie by tego nie znalazł. Podobają mi się takie atrakcje na trasie, w 2008 roku miałem okazję przejeżdżać przez Osówkę na głuszyckim MTB Marathonie.

Za tunelem było pierwsze podejście, jeszcze krótkie i do zniesienia. Następne było w okolicach Jeleńca, zdecydowanie za długie. Do tego jeszcze trzeba dorzucić "The way to heaven" na przygranicznym szlaku. Niestety te podejścia, to jedna z rzeczy, które zapamiętam z wałbrzyskiego maratonu. Następujące po nich zjazdy jakoś tego "butowania" nie potrafiły wynagrodzić, ale było też kilka ciekawych miejsc, na przykład wspomniany wcześniej zjazd do Sokołowska, czy ten z Jeleńca w stronę przedostatniego bufetu.

Gomola


Marek
Wow! Tunel jest rewelacyjny! Długi na 1600m, wysoki na może pięć. Robi się zimno, ciemnawo, reflektory zasilane generatorami rozmieszczone co ok. 100m dają nieco światła, ale nawierzchnię widać tylko w bezpośrednim ich sąsiedztwie. Gdzieś w połowie długości robi się ciemno jak w egipskim grobowcu, jedziemy na wyczucie, sylwetka poprzednika majaczy gdzieś z przodu, nie wiadomo w jakiej odległości dokładnie, bo brak punktu odniesienia. Kamienie grzechoczą pod kołami, ale niskie ciśnienie w oponach pozwala na bezproblemową jazdę po „niewiadomoczym”. Coś wali w ramę - butelka? kamień? I wtedy słyszę z tyłu: „prawa wolna”! No zdurniał kolega do szczętu. „A skąd Ty wiesz gdzie jest moja prawa?” wypaliłem mało inteligentnie, ale tak do końca, to sam nie bardzo wiem czy jadę środkiem, a może prawą właśnie? Wyprzedza mnie jednak z tej prawej i jedzie w siną, a raczej czarną dal. Zachęcony jego przykładem czekam do najbliższego reflektora i w jego świetle wyprzedzam Piotra. Ten oczywiście wsiada mi na koło i dalej wyprzedzamy sobie kolejnych zawodników w plamach światła przed reflektorami. To nawet zabawne było. Po wyjechaniu z tunelu bawimy się nadal w berka, raz on mnie, raz ja jego. Dojeżdżamy wreszcie do miejsca, gdzie jechać się już nie da. To słynne, zapowiadane wcześniej podejście, nieuniknione jeśli chcemy mieć bardzo ciekawy singiel z drugiej strony góry. No cóż, rowery na ramię i podchodzimy. Niech to licho, sztywne jak holenderskie chodaki karbonowe podeszwy moich butów zupełnie się nie zginają, więc strome podejście oznacza wędrówkę na palcach. Po kilku minutach mam wrażenie, że na łydkach można zrobić jajka sadzone, tak palą. Co jednak zrobić, za stromo na jazdę. Trochę się podpieram rowerem, trochę go niosę. Przed sobą widzę coś jakby karawanę Szerpów, każdy niesie rower na ramieniu. W grupce jest Piotrek, ale… Hmmmm… ten gość co niesie rower Speca na 29-calowych kołach wygląda na Andrzeja, kolejnego rywala z kategorii. Czyli jest szansa na 3, a może i 2 miejsce? Podchodzenie się przedłuża, rozmyślam więc jak by tu Andrzeja zrobić „na szaro”, bo jak mnie zauważy to będzie gonił, a gdzie Marek z Andrzejem się biją, tam Piotrek korzysta. Wdrapujemy się wreszcie na szczyt, jadę tuż za nim czekając na sprzyjający moment. Pomaga mi ukształtowanie terenu – pojawia się singletrack pomiędzy gęstymi krzakami, jest wąsko, ciasne zakręty, mam nadzieję, że rower Andrzeja nie spisuje się dobrze w takim otoczeniu z uwagi na duże koła i bardzo szeroką kierownicę. Kiedy na ścieżce pojawia się leżące w poprzek ścieżki drzewo musimy zsiąść żeby je przeskoczyć. Zsiadam w tempie ekspresowym, przeskakuję jednocześnie wyprzedzając rywala i biegiem! Wskakuję na rower i ile się da szybko na dół, zakręt, zakręt, prosto na dół, seria zakrętów, oglądam się – nie ma go. Uff, udało się, nie zauważył, a może po prostu odpuścił? W sumie na jedno wychodzi.


gomola


Wojtek
Była jeszcze Andrzejówka, miejsce, w którym na MTB Challenge spędziliśmy z Arturem około godziny łatając jego koło... wspomnienia wróciły :) Dalej rozjazd Mega/Giga i część trasy, którą znałem wcześniej. Muszę przyznać, że ten odcinek zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu, jak i cały maraton w Głuszycy. Trochę będzie mi brakować wspinaczki i zjazdu z Wielkiej Sowy.
Gdzieś w okolicach 55 kilometra po raz drugi zobaczyłem ciemność. Tym razem nie był to już niestety żaden tunel. Tempo moje trochę spadło, ale niedaleko czekało ponowne połączenie tras Mega i Giga. Niewątpliwą zaletą uczestnictwa na najdłuższym z dystansów jest fakt, że po takim ponownym ich połączeniu odzyskuje się siły, zaczynając wyprzedzać kolarzy z Mega. Ja wiem, że nie jest to jakieś wielkie osiągnięcie, ale sam fakt, że jest się w stanie kogoś wyprzedzić, mając więcej kilometrów w nogach, pozytywnie oddziałowuje na psychikę. Sezon 2012 jest dla mnie pierwszym, podczas którego jestem w stanie tego doświadczyć, gdyż do tej pory ścigałem się na Mega i moja psychika raczej była dołowana przez "gigowców" mnie wyprzedzających ;) Ma to też swoje wady. W okolicach Jałowca był do pokonania dosyć długi trawers. Zupełnie nie było gdzie tam wyprzedzać i mając przed sobą dosyć liczną grupę z Mega, sporo czasu tam się traciło. Nie wiem czy wszyscy tak mieli i swoje stracili, czy niektórzy mieli trochę więcej szczęścia i przejechali gładko ten odcinek. Na metę dotarłem z czasem 5:41 na 69 miejscu Open.

gomola


Marek
W zasadzie niezbyt pamiętam trasę wyścigu. Nie tylko tego, ale wszystkich. Powiedziałbym, że jestem zaprogramowany na niebieskie tablice z białymi strzałkami i gdyby ktoś mi kazał przejechać trasę maratonu na drugi dzień, ale już bez oznakowania, to zabłądziłbym po kilku kilometrach. Zwykle pamiętam momenty, w których coś się działo – złapałem gumę, walnąłem w drzewo, wyprzedziłem rywala, poleciałem przez kierownicę i tym podobne standardowe wydarzenia wyścigowe. Nie bardzo wiem w którym momencie znów dogoniłem Piotrka, była to ścieżynka trawersująca ostro w dół, Piotrek sprowadzał, ja jechałem, chciał mi ustąpić, ale zatrzymał się akurat na agrafce i stanął po zewnętrznej, więc nie miałem jak się poskładać w ciasnym zakręcie, stanąłem więc i puściłem go przodem. Znów mi uciekł, bo dalej były szutrowe zjazdy, na których przy dużej prędkości znacznie wynosi mnie na zakrętach, a on jakoś się tam mieścił. Technika do poprawy, proszę pana.
Te szutry to był chyba odcinek, który dalej był wspólny dla zjeżdżających i podjeżdżających (właściwie podprowadzających) z końcówki dystansu Mega. To było dziwne uczucie, oni pchający z wysiłkiem, a my już zjeżdżający z prędkością „że ho ho” - bałem się spojrzeć na licznik, więc nie dokładnie nie wiem jaka ona była. Na pewno była mniejsza od „łohoho”. Jeśli ktoś do tej pory podupadł na duchu, to mógł się dowartościować patrząc na słabszych, choć w zasadzie należałoby ich troszkę popodziwiać, że mają to zacięcie i nie rezygnują, pchają i pokonują samych siebie. I tak trzymać, proszę państwa, następnym razem będzie lepiej.
Ale do rzeczy – gonimy Piotra. Nie zatrzymuję się na żadnym bufecie, łapię tylko w locie „to niebieskie” wypijam krztusząc się i połowę zawsze wylewając na siebie. To, co mam w camelu zachowuję na czarną godzinę, co jak się okazuje później jest słusznym posunięciem. Jak już wcześniej pisałem tasujemy się z rywalem grając w berka, ale w pewnym momencie odjeżdża mi na jakieś 200-300m i tracę go z oczu,. To niebezpieczna odległość, bo za zakrętem rywala nie widać, nie wiadomo jak daleko odjechał, rośnie niepokój i chęć do pościgu, co jest najgorszym pomysłem, jeśli się nie ma za dużo sił. Jedyne, co można wtedy zrobić, to uspokoić się wewnętrznie, odrzucić chęć pogoni i skupić się na mocnej, ale ekonomicznej jeździe własnym tempem, bez nerwowych ruchów, szarpania rowerem i niepotrzebnego napinania mięśni innych niż napędowe. Jeśli rywal jest mocniejszy i tak odjedzie, a jeśli słabszy, dogonimy go, bo on też ulega presji i wykonuje nerwowe ruchy, tyle że w nim rośnie chęć ucieczki.
I tak sobie jedziemy bez kontaktu wzrokowego, w pewnym momencie pojawia się fantastyczna ścieżka-trawers, szeroka może na metr, a długa (podobno) na 4km. Patrzę – jest! Nie wiem czemu jechał tak wolno, bo trawers jest bardzo spokojnie wznoszący, doganiam go bez trudu. Jakiś czas tak sobie jedziemy nic nie mówiąc, bo i nie ma o czym. Nikogo przed nami, nikogo za nami, cisza, słychać tylko pracę napędu i od czasu do czasu przerzutkę zmieniająca przełożenie. Nie staram się wyprzedzić, zresztą nie bardzo jest gdzie, a i marnowałbym siły próbując uciekać. I tak sobie jedziemy i nic nie mówimy aż do bufetu, na który Piotrek zjeżdża. Uciekaj! – krzyczę do siebie w myślach, instynktownie czując okazję. Teren sprzyja, droga jest opadająca, kręcę na maksimum obecnych możliwości i nie oglądam się za siebie, byle do pierwszego zakrętu, żeby się schować, żeby to on tym razem nie wiedział jak daleko jestem. Mobilizuję resztki sił, widzę tabliczkę, że do mety zostało 2km, wreszcie 200m, oglądam się – nie ma nikogo.


Wojtek
Nowa trasa na pewno jest godna całego cyklu, ma swoje wady i zalety. Na szczęście przyjemność z jazdy oraz satysfakcja z ukończenia ciężkiego maratonu przeważa nad kilkoma niedociągnięciami. Być może jest tak, że inaczej nie da się tej trasy poprowadzić, aby była równie ciekawa i wymagająca.

Zawodnicy naszego teamu spisali się całkiem nieźle i po raz kolejny gościli na dekoracji. Na Giga: Wioleta Piątek zajęła 4 miejsce w kategorii K2, Krystyna Maciaszek 6 w K3, Filip Kuźniak 6 w M3. Na dystansie Mega Dorota Juranek była 6 w K2, Marek Kolacha 2 w M4, a Mietek Berezik 2 w M5. Ola Janota i Marek Alchimowicz wygrali swoje kategorie na dystansie Mini.

gomola


Marek
Uff, meta… Wygląda na to, że jestem drugi, Sławek, najszybszy z kategorii już tu jest, Piotrek wjeżdża po ok. minucie. Gratulujemy sobie nawzajem i zjeżdżamy spokojnie na metę honorową. Tu tradycyjne opychanie się bananami, pomarańczami i – wstyd się przyznać – ciasteczkami, a konkretnie waniliowymi wafelkami, których zjadłem zdecydowanie za dużo. Odrywam się z trudem od bufetu, myję rower i idę do samochodu doprowadzić siebie do porządku, przebrać, umyć. To jednak jeszcze nie koniec – zasuwam do namiotu Centrum Synergia i zamawiam sobie masaż nóg. To jest to! Polecam wszystkim, niesamowite uczucie i zdecydowana poprawa samopoczucia po wyścigu.
Ostatecznie zająłem 2 miejsce w kategorii M4 i 67 Open. Nie są to wyniki rewelacyjne, wiem, że stać mnie na więcej i gdyby noga była świeża… Ale nie była, gdyby babcia miała wąsy… Spróbujemy następnym razem, do końca sezonu kawał czasu.

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.