3. Górska Pętla UBS 12:12
Źródło: Tomek Solecki
15 Apr 2016 21:16
tagi:
Brenna, Górska Pętle, UBS 12:12

To już 3. Pętla, organizowana przez Ultra Beskid Sport i zarazem mój trzeci w niej udział. Pętla, którą określa się jako „komfortowe ultra”. I to jest prawda, jest to bieg, którego trasa jest „biegowa”, którego czas trwania to tylko 12 godzin i bieg, gdzie można startować parami. Dla początkujących dobre miejsce na debiut, a dla starych wyjadaczy dobry rozruch przed sezonem. Dla wszystkich dobra zabawa i najlepiej wyposażony bufet z wszystkich imprez w jakich miałem okazję uczestniczyć.
Celem tegorocznego startu było zrobienie 5 kółek niezależnie od uzyskanego czasu i zajętego miejsca (nie zawsze trzeba wygrywać). Sukcesem w realizacji założonego celu była konsekwentna realizacja założonego planu biegu. A plan był prosty: biec tam gdzie się da biec. Iść żwawym krokiem, tam gdzie trzeba iść. Jeść i pić na każdym punkcie kontrolnym oraz jak będzie potrzeba na trasie. Przebrać się w suche ciuchy po 2 lub 3 pętli.
Punktualnie o godzinie 12:12 prawie 200 osób ruszyło na pętlę licząca 15,6km z przewyższeniem 800m (podobno przewyższenia to najważniejsza rzecz podczas biegu). Znając trasę wiedziałem, gdzie można biec, a gdzie trzeba iść. Pierwsze 2km to przyjemny asfalt, następnie ok. 2,5km wspinania się pod górę. Potem trochę w dół i trochę pod górę. Na chyba 9km zaczyna się odcinek (na 13 jest ostatni podbieg na Stary Groń) prawie biegowy i zbiegowy, aż do mety.

Pierwsze kółko postanowiłem zacząć powoli, tak żeby nie stracić dużo siły na samym początku, ale na tyle szybko żeby zmieścić się w 2 godzinach. No i na początek trzeba było zobaczyć jakie jest podłoże. Krok za krokiem powoli (bo śniegu trochę było, a i błotko też się znalazło) docieram do przepaku, a na nim cola, talerz makaronu i w drogę (skrócenie czasu na przepakach do minimum… bo i po co siedzieć jak można biec). Druga pętla nie różni się zbytnio od pierwszej. Znów powoli do przodu. W myślach nastawienie na złamanie 2 godzin. No i się udaje. Pogoda na razie sprzyja bieganiu.

Na drugim przepaku pije duuużo, baaardzo duuuużo coli, pakuję czołówkę do plecaka, talerz z ryżem do ręki i w drogę. Jak zwykle pierwsze 2km to bieg, ale już potem podejście daje o sobie powoli znać. Jestem zbyt mocno skupiony na biegu, żeby z kimś rozmawiać na trasie. Raczej tylko „hej, dajesz radę”. Na szczęście jest śnieg i fajnie się biegnie. Na zbiegach można trochę przyspieszyć, bo kamienie schowane są pod śniegiem. Zaczyna się robić ciemno, ale jeszcze nie na tyle żeby korzystać z czołówki.
Po trzeciej pętli siadam na chwilę i robię przepak ciuchów. Cudowne uczucie mieć na sobie coś suchego. Kolejny talerz z ryżem do ręki i w drogę. Czołówka włączona, bo już ciemno dookoła. Słuchawki do uszów i włączam muzykę, żeby trochę głowę odciążyć. Na podejściach kijki pracują ostro, nie ma że boli. Czołówka daje mocne światło wiec można biec.
Koniec czwartej pętli. Jest czas żeby zrobić piątą i jeszcze trochę sił. Decyzja biegnę. Biegnę i obliczam sobie ile czasu mi to zajmie. Po 2km obliczeń wychodzi, że będzie dobrze. Niestety podejścia robią swoje i zamiast godziny robi się półtorej… zaczyna się nerwówka. Coraz częstsze spoglądanie na zegarek. Mijam po drodze coraz więcej osób. Po 5km padły baterie w odtwarzaczu – koniec muzyki. Mówię sobie „teraz tylko głowa może mnie uratować!” Podbieg, zbieg, trochę płaskiego i tak cały czas do przodu. Czas nieubłaganie ucieka. Biegnij Tomek, biegnij mówię sobie. Ostatni zbieg. Przekraczam mostek i wzdłuż Brennicy do upragnionych kiełbasek.
Jest i ona META. Po 11 godzinach i 47 minutach
Podsumowując zawody mogę powiedzieć, że:
Założony cel został zrealizowany! Pogoda dobra na ultra. Dobra reakcja żołądka na jedzenie w biegu. Cola, cole i jeszcze raz cola
Mocna głowa.
Zero kontuzji.