Maraton w Złotym Stoku – „polsky, a trochu česky” – moje refleksje kilka dni po...
Źródło: Jacek Gil
04 May 2011 10:26
tagi:
Gomola Trans Airco, MTB Marathon, Złoty Stok

Piszę tę relację już nie na świeżo, bowiem 3 dni po maratonie. Być może niektórym z Was wyda się, że to było niedawno, lecz mój organizm zachowuje się jakby to było, co najmniej tydzień temu. Jest to pewnie wynik uzależnienia, które nie jest obce wielu rowerzystom, a zowie się cyklozą.
Otóż jednym z jego objawów jest to, że pedałując na maratonie w Złotym Stoku im bliżej byłem mety, tym bardziej marzyłem, żeby ta harówka wreszcie się skończyła. Nie wyobrażałem sobie, że to samo ciało i ten sam rower mógłby przeżyć kolejny maraton, a fakt, że jednak robię to dla przyjemności, był dla mnie nie do przyjęcia. Jednak już w samochodzie, w drodze do Krakowa zaczynałem myśleć, a może już nawet marzyć o kolejnym maratonie (a zapowiada się arcyciekawie, bo będziemy szaleć po dolinkach jurajskich i tamtejszych wapiennych „oblakach”). No cóż…może w tym sporcie chodzi o to, że największa przyjemność nadchodzi jak już zsiądzie się z roweru po zawodach? Nie chodzi mi oczywiście o darmowy złocisty napój, którym spora rzesza rowerzystów (w tym i ja) raczyła się po skończeniu maratonu – nie, nie. Tu przecież najważniejsze są wspomnienia walki z innymi zawodnikami i samym sobą, analiza niuansów, co mogłem zrobić a nie zrobiłem w danym momencie przygotowań przed startem i w trakcie zawodów żeby poszło mi lepiej? Wreszcie, co poniektórzy przypominają sobie ładne widoki Gór Złotych, które kojarzą im się troszkę z Beskidem Niskim lub cieszą się jak ładnie radził sobie nowy full na technicznych odcinkach stoku Góry Borówkowej ;-)

Ale do rzeczy. Miałem przecież pisać relację.
Osobiście mam mieszane odczucia, co do trasy. Szczerze mówiąc zawiodłem się na niej trochę. Po pierwszych ok. 30 km, kiedy jeszcze jechałem wspólny dystans mega i giga myślałem sobie skrycie, że to chyba najfajniejsza trasa, jaką znam – jest trochę szutrowych stokówek, trochę ścieżek, zdarzy się jakaś ładna polana ze świeżą trawą i techniczne arcyciekawe odcinki po kamieniach i korzeniach, na grani wspominanej wcześniej Góry Borówkowej, a to wszystko w bardzo ładnym świerkowym lesie. Do czasu…

Po wjeździe do kraju naszych braci Czechów – na około 40 kilometrową pętle dla „gigi”- nie mogę się oprzeć wrażeniu ze trasa jest poprowadzona tylko i wyłącznie w celu „nabicia” kilometrów dla tych, co się chcą trochę bardziej zmęczyć. Nudna jak flaki z olejem (choć dziwi mnie to powiedzenie, bo wygląd flaków z olejem na talerzu jest bardzo ciekawy…). Gorzej niż grabkowy Świeradów ;-). Szuter w górę, asfalt w dół. Asfalt w górę, szuter w dół. Odcinek meczący psychicznie ze względu na monotonie i fizycznie – bo długie podjazdy i bardzo trzęsące zjazdy.

Ogólnie zawody całkiem przyjemnie, a miasteczko i okolica – urokliwe. Pogoda jak na zamówienie (słońce i niezbyt gorąco), trasa dobrze oznakowana i bez „dodatków”, darmowe piwo :), dobre jedzenie, a na deser biegający na czworakach dookoła ratusza w Złotym Stoku… Grzesiu Golonko!, tak, tak… osobiście on, przegrał zakład, więc honorowo wypełnił jego warunki :). Ogólnie, nie ma co narzekać. Natomiast trzeba solidniej realizować plan treningowy, aby dobrze przygotowany własny organizm pozwolił na uzyskanie zamierzonego celu, a radość z tego płynąca przyćmiła ewentualne niedogodności związane z trasą, pogodą i sprzętem.
Zapraszam także do oglądnięcia naszej
galerii. Jest tam naprawdę dużo dobrych zdjęć.