Źródło: Krzysztof Dendzik
17 Apr 2012 15:45
tagi:
Gomola, Powerade Garmin MTB Marathon, maraton

W ubiegłą niedzielę, w Murowanej Goślinie odbył się pierwszy maraton z cyklu Powerade Garmin MTB Marathon. Dla wielu, w tym i dla mnie, był to pierwszy start w sezonie. Sobotnie słońce nie zapowiadało deszczowej aury, która przywitała nas w Murowanej. Pierwsza myśl – grunt że nie leje jak w zeszłorocznym Zabierzowie. Trasa zapowiadała się dość ciekawie, szczególnie nowa pętla dystansu mini, poprowadzona w dolinie Warty. Miałem cichą nadzieję, że „piaski Murowanej” nie dadzą nam się aż tak mocno we znaki jak rok temu.
Szybkie przygotowanie sprzętu i jazda na rozgrzewkę. Zostało pół godziny do startu dystansu mega, a ja już złapałem swoją pierwszą „gumę”. Gratulacje od prezesa, szybki serwis i po kłopocie – lepiej pół godziny przez startem niż trzy minuty po.
Starty poszczególnych dystansów zostały wyjątkowo poprzesuwane w czasie. Moja pierwsza myśl – czyżby z powodu ogromnej kolejki do biura zawodów? Cały ten zabieg był z góry zaplanowany i opisany na stronie organizatora. Jako pierwszy, o godzinie 10.45 wystartował dystans GIGA. Następnie o 11 Mega i o 11.05 Mini. Pierwsza zauważalna zmiana na starcie, to nowy podkład dźwiękowy. Muzyka wpadała w ucho i zagrzewała do ostrej rywalizacji.
Szybkie odliczanie i w końcu start. Wielu zawodników za bardzo wzięło sobie do serca informację o zwężeniu na trasie w okolicach kładki i już na pierwszych metrach pognali w tempie bardziej XC niż maratonowym. Nasuwa się pytanie, czy część z nich przypadkiem nie przegrała w tym momencie?

Nowa pętla okazała się strzałem w dziesiątkę. Kilka szybkich zjazdów, krótkie i dość wymagające podjazdy oraz przeprawy po prowizorycznych kładkach spowodowały, że cała stawka rozciągnęła się i podzieliła na grupy. Wiele podjazdów trzeba było pokonywać „z buta”. Odcinek wzdłuż Warty był dla nas łaskawy (nie tonęliśmy w piasku tak jak to bywało na trasie z lat poprzednich). Po drodze minęliśmy kilka bagien (niektórzy na piechotę, inni na rowerze testowali głębokość błota kołami zanurzonymi aż po osie). Szybkie zakręty między drzewami skutecznie rozgrzewały, przez co padający deszcz nie sprawiał większych kłopotów. Warto było czasami oderwać wzrok od trasy i uciekających rywali żeby spojrzeć w bok – było na co popatrzeć.
Po minięciu pierwszego bufetu, trasa kierowała nas z powrotem do Murowanej Gośliny. Na szczególną uwagę zasługuje miejsce przy budowie nowej drogi, gdzie cześć zawodników chętnie skracała trasę przeskakując przez rów, zamiast przejechać „agrafkę” wyznaczoną przez organizatora – chłopaki nie tędy droga!
Szybkie, płaskie dukty doprowadziły nas do rozwidlenia dystansu Mini oraz MEGA i GIGA. Dalej trasa prowadziła w stronę puszczy Zielonka i najwyższego punktu na trasie – Dziewiczej Góry. Ale przedtem trzeba było pokonać wszystkim dobrze znaną „piaskownicę”. Ci bardziej obeznani wybierali trasę przez las, gdzie nawierzchnia umożliwiała w miarę płynną jazdę. Pozostałym przyszło zmagać się z głębokim piachem. Jeszcze tylko przejazd przez drogę, tory i dalej dukty w puszczy.
Padający deszcz sprawił, że leśna piaszczysta nawierzchnia była bardziej przyjazna dla naszych rumaków. Po kilku długich, płaskich odcinkach, dotarliśmy do trzeciego bufetu – to znak, że powoli zbliżamy się do Dziewiczej Góry. Szybkie uzupełnienie substancji odżywczych i czas atakować wzniesienie. Na początku krótki singiel między drzewami z średnio – trudnym podjazdem, szybki zjazd i przygotowanie do pokonania „kilera”. Właśnie w tym momencie zorientowałem się, że moje jedyne źródło płynów wypadło z koszyczka gdzieś daleko stąd. Na szczęście przede mną leżało jeszcze kilka takich zgub.
Samą Dziewiczą podjeżdżało się kilka razy – w pewnym momencie już straciłem rachubę i nie wiedziałem, czy to drugi czy trzeci podjazd. Może to za sprawą „kilera” który na przywitanie wysysał z nas resztki energii.
Po przejechaniu Dziewiczej Góry nie pozostało nic innego, jak tylko zebrać pozostałe siły i gnać prosto do mety. Trasa była już w miarę prosta. No może poza jednym niepozornym miejscem. Zakręt 90 stopni a na nim dwóch fotografów. Dlaczego akurat tutaj w takim byle jakim punkcie? Odpowiedź dostałem w momencie, gdy leżałem na boku w głębokim piasku.
Na dystansie GIGA bezkonkurencyjny okazał się Andrzej Kaiser z Corratec Team z czasem 3 godziny 56 minut i 11 sekund, który dołożył swojemu klubowemu koledze Zbigniewowi Górskiemu ponad 6 minut. Na dystansie MEGA, po ucieczce na Dziewiczej Górze, królował Mateusz Zoń z Kross Racing Team z czasem 2 godziny 39 minut i 47 sekund. Na dystansie MINI tryumfował Albert Fokt z czasem 1 godziny 19 minut i 5 sekund.
Bardzo dobrze na trasie poradzili sobie zawodnicy Gomola Trans Airco.
Na dystansie GIGA Michal Ficek zajął 5 miejsce w kategorii M2 i 22 open, niedaleko niego Łukasz Matusiak – 9 miejsce w kategorii M2 i 33 open. Na tym samym dystansie Wioleta Piątek zajęła 3 miejsce w kategorii K2 i 106 open.
Na dystansie MEGA bardzo dobrze pojechał Marek Kolacha kończąc na 2 miejscu w kategorii M4 i 65 open, Mietek Berezik z 3 miejscem w kategorii M5 i 100 open. Nasze panie, startujące na dystansie mega, dały wyraźny sygnał rywalkom, że w tym sezonie należy się z nimi liczyć. Dorota Juranek, zwana Czarną - 8 K2 i 289 open, Małgosia Borowik - 9 K2 i 290 open oraz Małgosia Adamczyk - 6 K3 i 318 open.
Dystans MINI Małgorzata Gumiennik ukończyła na miejscu 5 w kategorii K2 i 159 open.
Pewne zamieszanie wprowadziły problemy z pomiarem czasu, ale na szczęście organizator szybko się z nimi uporał. Choć Czarna do końca była pewna, że wyjdzie na dekorację... okazało się że tak zwany system oraz sędziowie byli innego zdania. Miejmy nadzieję, że takie niespodzianki miały miejsce ostatni raz w tym sezonie.
Ja sam odniosłem kolejny sukces – wygrałem sam z sobą i swoimi słabościami.
Do zobaczenia na kolejnej edycji Powerade Garmin MTB Marathon, 5 maja 2012 w Złotym Stoku.
Zapraszam do
galerii naszych zdjęć oraz do
galerii ogólnej z Murowanej - znajdziecie tam zapewne także siebie.