Źródło: Dorota "czarnaMamba" Juranek
18 Jun 2013 09:21
tagi:
Gomola, Karpacz, Volvo Powerade MTB Marathon

To już niemal tradycja.
Co roku, w okolicach czerwca, gdy już noga jest rozkręcona i sprawdzona na niejednym wyścigu, w kolarskim środowisku zauważyć można pewne poruszenie.
Wyraźnie coś wisi w powietrzu. Coś, wobec czego nie można przejść obojętnie.
Mowa oczywiście o najbardziej kontrowersyjnej edycji w cyklu organizowanym przez Grzegorza Golonkę. Po ubiegłorocznym
armagedonie wszyscy byliśmy ciekawi, co tez w tym roku zafunduje nam organizator.
Karpacz stał się wyścigiem, który zdaniem wielu oddziela ziarno od plew, ukazuje nam ile MTB jest w nas, naszej głowie i sercu. Dziwnym trafem, zawsze w tym samym terminie, odbywa się jakaś konkurencyjna impreza konkurencyjnego cyklu, co dodatkowo dolewa oliwy do ognia. Każdy, choć trochę interesujący się kondycją polskiego kolarstwa wie, co jest grane. Nieustanna walka o to czym jest a czym nie jest PURE MTB.
Ja chciałabym jednak uniknąć tej dyskusji i napisać o samym wyścigu, którego tegoroczna odsłona, w odczuciu kilku moich znajomych, miała dość swoisty charakter. Co takiego mam na myśli?
Specyficzną formułę, kojarząca się raczej (jak chyba chcieliby autorzy trasy) z zawodami enduro, niż typowym maratonem. Odcinki specjalne tzw. OSy przeplatane były dojazdówkami, na których troszkę, ale też nie za bardzo, można było odpocząć i przygotować się do kolejnego wyzwania.
OS nr 1
Po asfaltowym podjazdowym wprowadzeniu pierwszy OS zjazdowy. Ot, taka rozgrzewka.
OS nr 2
Podjazd na Czoło. Wiadomo bowiem, że i w zawodach enduro są dojazdowe odcinki specjalne. Tu można było wykazać się techniką, lub jej brakiem.
OS nr 3
Zielony szlak do Borowic – czyli klasyka klasyki.
Potem kolejna dojazdówka i można by wymieniać następne OSy – zjazd z Grabowca, pięśdziesięcioprocentowo nachylony zjazd od DW Łokietek, żółty szlak do Borowic, zjazd do Centrum Pulmonologii i wreszcie kultowe już trzy agrafki zakończone rock gardenem.
Sporo tego, dużo pod górę i dużo w dół. Zbieranie kolejnych metrów przewyższenia było całkiem przyjemne, odpowiedni stosunek terenu do dającego wytchnienie asfaltu. Deniwelacja, w sposób zdecydowanie zadowalający niejednego bikera. Ja „lubię to”, choć też troszkę dreptałam.
A Wy? Podobało się Wam?
Z powyścigowych komentarzy wnioskować można, że tak. Autorom trasy chyba udało się wreszcie złapać równowagę między chęcią zrobienia 100% hiper, mega PURE MTB, a umiejętnościami bikerów w naszym kraju.
Jeśli zaś w trakcie jazdy na twojej buzi banan nie gościł za często, to znaczy, że troszkę jeszcze trzeba poćwiczyć.
Dla przykładu końcowy OS, będący dla niejednego gwoździem do trumny.
Ćwiczymy, ćwiczymy i do zobaczenia za rok w Karpaczu, a tymczasem zapraszam do
galerii.