Jest takie staropolskie porzekadło:
Niech cię kochają, albo nienawidzą, najważniejsze żeby nie byli obojętni. Co wspólnego ma ono z Karpaczem i imprezą z cyklu Garmin Powerade MTB Maraton, która miała miejsce tam ostatniej soboty? Uczestnicy pewnie wiedzą. Reszta zaraz się dowie.
Wyścig u podnóża królowej polskich gór – Śnieżki, od zawsze wiąże się ze sporymi emocjami. W tym roku nie mogło być inaczej. W chwili, gdy dyskusja dotycząca kierunków rozwoju polskiego MTB i XC rozkręca się na dobre, twórcy karpackiej trasy dolewają oliwy do ognia.
Tak to wyglądało dwa lata temu...
Wszystko zaczęło się już w 2010 roku, kiedy to niejaki KOWAL Karpacz i Bartek-F1 podejmują się urozmaicenia trasy dotychczasowego maratonu. Razem z działaniami na trasie i w urzędach, rozpoczynają oni akcję promocyjno-informacyjną na forum organizatora wyścigu. Wątek liczy 13 stron. Z racji tego, że ma to być mój pierwszy wyścig górski w życiu, z zapartym tchem i pełna obaw czytam każdego posta. Ma być trudno i trudniej, hardcore na zmianę z sajgonem.
Maraton okazuje się bardzo trudny. Obnaża braki w kondycji i technice. Nie mniej jednak, po czterech godzinach w siodle, banan na twarzy, gdy mijam linię mety, mówi jedno – tak, tego szukałam. Zjazdy na fullu dały mi tyle frajdy, że endorfiny buzują. Niestety, tego zdania nie podzielają wszyscy uczestnicy. Kolejny wątek na forum – WRAŻENIA – ma już tylko 9 stron. Obok ochów i achów wylewanych na cześć twórców trasy, można przeczytać wiele nieprzyjemnych komentarzy. Bo za trudno, bo za dużo, AGD na trasie, bo to enduro nie mtb.
...a tak w roku bieżącym
Grześ Golonko dalej jednak robi swoje i Karpacz 2011 znów oddaje w ręce Kowala i Bartka. Powtórka z rozrywki. Chłopcy czasem za dużo piszą i reklamują swoje działania, przez co wokół Karpacza znów robi się gorąca atmosfera. Tym razem wątek na forum ma … 27 stron!!! Emocje ogromne, niestety koniec końców z przyczyn niezależnych od organizatora trasa nie jest do końca taka, jak planowana. Nie zmienia to jednak faktu, iż po raz kolejny jest dość wymagająca, wywołuje skrajne emocje i ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Znów pojawiają się argumenty, że zbyt technicznie, zbyt ostro, za bardzo enduro. Odzywają się zwolennicy szutrów i średniej prędkości z maratonu w okolicach 30tki.
Nie wiem czemu, ale mi trasa też średnio przypada do gustu. Rok wcześniej było większe zadowolenie ze zjazdów, większa frajda.
Filip w swoim żywiole. Kibice opowiadali, że wręcz przelatywał nad trudnymi odcinkami
Tak dochodzimy do roku bieżącego. MTB Maraton czerpiąc z poprzednich doświadczeń, znów wybiera trudniejsze ścieżki i niebanalne rozwiązania. GG wchodzi w kooperatywę z miejscowymi - Kowalem i Batkiem, a oni znów starannie nakręcają atmosferę przed wyścigiem. W tym roku jednak udaje się w większości poprowadzić wyścig zgodnie z planem. Na forum i na profilu FB organizatora pojawia się jednak widmo przegranej – to może być ostatni maraton w Karpaczu. To miasto raczej nie lubi rowerzystów.
Z wizją ostatniego takiego wyścigu na starcie giga melduje się 159 uczestników, pół godziny później 425 „megowiczów” (w tym ja) staje oko w oko z wyzwaniem, jakim okazuje się zaledwie 46cio kilometrowa pętla.
Tradycją jest już to, że Romek jedzie tam, gdzie inni idą
Na dobry początek autorzy trasy fundują nam bardzo przyjemny podjazd na Budniki - spokojne nastromienie, dobre na rozkręcenie nogi. Niestety za krótkie. Stawka nie zdąża się rozciągnąć czego efektem jest pierwszy korek na przyjemnym singlu i pierwszym, chyba najtrudniejszym zjeździe dzisiejszego dnia. Wszyscy pokornie schodzą z rowerów i sprowadzają je z niemałym trudem.
Porządek i ład wprowadza podjazd numer dwa – Okraj, czyli 8 kilometrów równego pedałowania. Każdy kręci jak może, a kolejność sama ładnie się układa. Nie ma problemu ze skrzyżowaniem, chyba nikt się nie pogubił, bo i nie było jak.
Po dotarciu na szczyt, kto chciał ten się posilił w bufecie, a kto nie chciał skorzystać z uroków Poweradea, ten przez chwilę miał wizję odpoczynku na zjeździe. Chwila ta była dość krótka, bo po łatwym początku okrajowego zjazdu, zaczęły się trudniejsze kwiatki.
Zjazd okazał się za trudny dla większości. Gdy zobaczyłam w rowie drugą osobę, a przedni Rocket Ron odmówił posłuszeństwa, pokornie zeszłam z roweru. A że było to widowiskowe OTB, to już inna sprawa.
Ta trasa uczy pokory...
Kolejny, trudniejszy podjazd pod Tabczaną Ścieżkę już do końca rozlokował zawodników. Zapowiadanego emocjonującego zjazdu wspomnianą ścieżką szczerze mówiąc nie pamiętam, więc chyba zjechałam wszystko. Za to dzięki sporemu rozluzowaniu na trasie można było sobie uświadomić, że poznany wcześniej singiel wśród drzew rzeczywiście jest przyjemny, czego nie można już było powiedzieć o zjeździe z Budników, który drugi raz przyszło pokonać z buta tłumacząc to sobie za dużym ciśnieniem w oponach i słabą przyczepnością.
...a chętnych, by pobrać owe nauki było wielu
Pętla Okrajowa zakończona przejazdem na drugą stronę Karpacza, pokazała każdemu jego miejsce w szeregu. Wymęczyła, wycisnęła jak cytrynę i sponiewierała do cna.
A tu trzeba było jechać dalej.
Na szczęście druga część trasy była już bardziej przystępna. Nie powiem, podjazdy nadal były mordercze, a zjazdy wymagające czujnego oka i palca na klamce. Całość jednak robiła dużo lepsze wrażenie, a jazdę uczyniła płynniejszą.
Podjazdy pod Grabowiec i Czoło niejednemu pokazały swoją wyższość. Dla mnie młynek i kaseta 34 okazały się zbawieniem. Stan organizmu ratowały zjazdy, które powodując produkcję endorfin i adrenaliny sprawiały, że było jeszcze trochę siły na ostatnie kilometry. Agrafki i uskok na łące były ostatnimi gwoździami do trumny niejednego zawodnika.
Dziewczęta z naszego teamu odważnie i pewnie radziły sobie na trudnych zjazdach (łatwych nie było)
Na metę w różnym stanie dojechało 124 zawodników dystansu giga i 398 mega, odnotowano 48 dnf-ów.
Jedni przekraczali linię mety „zakochani” w trasie, drudzy wyrażali się o niej z niezadowoleniem i nienawiścią. Chyba nikt nie był obojętny. Bo czy można przejść obojętnie obok czegoś, co uczy pokory, pokazuje ci, jak mały jesteś, jak wiele trzeba się jeszcze nauczyć, ile kropli potu wylać?
PS. Wątek na forum w tym roku ma już 24 strony. Czy pobijemy rekord tamtego roku? Czy w przyszłym roku Kowal i Bartek będą mogli go odtworzyć? Ja i pewnie jakaś garstka golonkowych szaleńców mam nadzieję, że tak. Ścieżki Karpacza są zbyt atrakcyjne, by o nich zapomnieć.
Pożegnanie z Karpaczem... mam nadzieję, że tylko na rok
PS2: W ramach rozjazdu zielony z Chomontowej do Borowic – dwie wypinki, dwie konieczności zatrzymania się i opatentowania zjazdu.